Tu są moje korzenie. Rozmowa z dr Mikołajem Roszczenką, kandydatem na posła do Sejmu RP z listy Komitetu Wyborczego Prawosławnych
Tu są moje korzenie. Rozmowa z dr Mikołajem Roszczenką, kandydatem na posła do Sejmu RP z listy Komitetu Wyborczego Prawosławnych, rozmawiał Grzegorz Kuprianowicz, – „Nad Buhom i Narwoju”, nr 1/1992, s. 6-9 (fragmenty).
– Pochodzę z Kleszczel, urodziłem się jeszcze w czasie wojny, której jednak nie pamiętam. Po ukończeniu szkoły podstawowej podjąłem naukę w Liceum Ogólnokształcącym z białoruskim językiem nauczania w Bielsku Podlaskim, które ukończyłem w 1960 r. Potem studiowałem historię i filologię rosyjską na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Po ukończeniu studiów pozostałem w Lublinie i podjąłem pracę na uczelni jako lektor języka rosyjskiego, pracuję tu do dziś. (…)
Mimo zamieszkania w Lublinie, z Kleszczelami nie straciłem kontaktu. W Kleszczelach mieszka moja matka i staram się co miesiąc ją odwiedzać. Natomiast latem spędzam tu zawsze prawie 2 miesiące wakacji. Przedtem pomagałem na gospodarstwie ojcu, obecnie prowadzimy kilkuhektarowe gospodarstwo razem z teściem. (…)
– Swą pracę doktorską poświęcił Pan ukraińskim gwarom okolic Kleszczel. Napisał Pan także wiele artykułów dotyczących języka, folkloru i historii Podlasia. Skąd te zainteresowania?
– Wynika to z tego, o czym mówiłem wcześniej – jestem mocno związany z tą ziemią, więzami krwi i miejscem urodzenia. Uważałem, że skoro zdobyłem jakąś wiedzę, to powinienem ją spożytkować dla dobra naszego narodu. Na przykład gwary okolic Kleszczel nie były jeszcze w ogóle w literaturze naukowej opisane, a są to gwary bardzo ciekawe z naukowego punktu widzenia – gwary archaiczne. Uznałem, że opracowanie tego tematu będzie korzystne dla nauki i pozostawi jakiś ślad naszej kultury, chociażby w postaci zapisanych kilkunastu tysięcy słów i wyrażeń.
Natomiast historykiem to chyba się urodziłem, gdyż od dziecka interesowałem się historią. Interesują mnie bardziej odległe czasy, to znaczy czasy, gdy nasz naród nazywał się ruskim. (…) Najbardziej interesuje mnie problem pogranicza narodowego, kulturalnego, językowego i religijnego, wielowiekowa walka naszego narodu o zachowanie własnej tożsamości, którą wyznaczał język ojczysty i religia prawosławna. Wiele tu jeszcze tematów nie zbadanych i nie spopularyzowanych. (…)
– Jak Pan ocenia obecną sytuację ludności prawosławnej na Północnym Podlasiu? Coraz szybciej postępuje proces wynaradawiania – polonizacji. Coraz mniej młodzieży zna język przodków, interesuje się ojczystą kulturą. Następuje też, choć nieco wolniej, odchodzenie od Cerkwi prawosławnej. Jakie widzi Pan możliwości przezwyciężenia tych procesów?
– (…) Wydaje mi się, że na starsze pokolenie już liczyć nie można. Teraz trzeba prowadzić pracę uświadamiającą wśród młodzieży, zachęcać by sięgała do podstaw, do korzeni naszej kultury – ruskiej czyli ukraińskiej. Tylko zorganizowawszy większą grupę świadomej młodej inteligencji można liczyć na odrodzenie naszej kultury. Potrzebna jednak jest do tego odpowiednia baza materialna. (…)
Bardzo duże znaczenie ma dla nas Cerkiew ponieważ gdyby nie było tej odrębności religijnej, to nie wiem czy potrafiliśmy zachować do tej pory swoją odrębność narodową.
Jednak rola Cerkwi w życiu naszej społeczności i w zachowaniu oblicza kulturowego mogłaby być większa. Żal mi, że do niedawna część hierarchii i duchowieństwa naszej Cerkwi niezbyt poważnie traktowała problemy kultury, języka i tradycji narodu. Razem z Cerkwią można byłoby zrobić o wiele więcej. Są to dwa korzenie jednego drzewa: naród, jego kultura i język, oraz religia – wzajemnie się uzupełniające. Wydaje się, że jeżeli Cerkiew nie będzie zwracała większej uwagi na zachowanie języka, kultury, tradycji, to będzie następować znacznie szybsza polonizacja i katolicyzacja naszej ludności. Po prostu ludziom tym będzie znacznie łatwiej opuszczać własne środowisko, a co za tym idzie Cerkiew. Nie wszyscy nasi duchowni właściwie rozumieją ten problem, dostrzegają to zagrożenie, większość z nich (głównie młodych) przeszła już nawet w życiu rodzinnym na język polski.
– Urodził się Pan w Kleszczelach, skąd pochodzą Pana przodkowie. Pod koniec lat 60-tych był Pan przewodniczącym koła Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego w Lublinie. Tak więc Pana osoba jest jakby zaprzeczeniem popularyzowanej od pewnego czasu tezy, że Ukraińcy pojawili się na Podlasiu dopiero na początku lat 80-tych na skutek czyjegoś wymysłu. Dlaczego uważa Pan się za Ukraińca ?
– Trudno odpowiedzieć w paru zdaniach na to pytanie. Zacznę może od początku. Rodzice moi będąc prawosławnymi autochtonami, posiadali ugruntowaną świadomość etniczną „ruską”, która funkcjonowała w opozycji do katolików uważanych za „polskich”. Ta „ruskość” obejmowała trzy wschodniosłowiańskie narody: rosyjski, białoruski i ukraiński, jednak z wyraźną dominacją pierwszego, chociaż wszystkie trzy były uważane za „swoje”, „nasze”. Naturalnie był to oddźwięk starej carskiej idei głoszącej, że „Biełarusy” i „Małorossy” są częścią narodu rosyjskiego. Oczywiście rodzice w życiu codziennym posługiwali się gwarą ukraińską, jednak zwracając się do nas, dzieci, przechodzili na język rosyjski, ponieważ chcieli nas uczyć nie „prostego” języka, lecz „lepszego”, „ważniejszego”. Ojciec nauczył mnie najpierw czytać po rosyjsku, a dopiero potem po polsku. Mój ojciec, który nieco orientował się w literaturze rosyjskiej (posiadał 6 klas szkoły carskiej) lubił nam czytać ukraińskie opowiadania Gogola i jego wspaniałą powieść „Taras Bulba”. Oczywiście byłem zachwycony zupełnie nieznanym dla mnie światem wyczarowanym przez Geniusz Gogola. Właśnie wtedy zaczęło się moje zainteresowanie Ukrainą, ale droga do ukraińskości była jeszcze daleko. Wstąpiłem do liceum z białoruskim językiem nauczania (w Bielsku Podlaskim) uważając, że ta szkoła jest mi bliższa niż polska. Jednak po zapoznaniu się bliżej z białoruską literaturą i kulturą w ogóle, nie zrodziło się we mnie jakieś bliższe przywiązanie do niej (chociaż wiele jej elementów bardzo mi się podobało), nie wyparła ona ze mnie tego sentymentu do kultury ukraińskiej, do etosu kozackiego, który we mnie już zaszczepił Gogol i pieśni ukraińskie.
Tak to odbierałem w sferze emocjonalnej, natomiast nie mniej ważne było podejście racjonalne do problemu samookreślenia się narodowego. Zacząłem po prostu dużo czytać. Już wiedziałem, że nie jestem Rosjaninem, bo Rosja to tam daleko, a bliżej nas mieszkają Białorusini i Ukraińcy, tu trzeba szukać swoich korzeni. Interesowała mnie historia, literatura, folklor, język i oczywiście religia. Przede wszystkim, dociekając jakie są różnice między językiem białoruskim i ukraińskim, zrozumiałem, że nasze gwary podlaskie są ukraińskie, chociaż z pewną domieszką słownictwa polskiego i rosyjskiego, natomiast brak w nich jest wszystkich podstawowych cech języka białoruskiego (ajkanie, jakanie, ciakanie, dziekanie). Co ciekawe jednak, że nawet jeszcze dziś, rozmawiając gwarą ukraińską niektórzy ludzie są przekonani, że mówią po białorusku.
Również analizując folklor i stare pieśni śpiewane w naszych okolicach, które słyszałem od dzieciństwa, przekonałem się, że nasza kultura ludowa jest też ukraińską. Teraz już wiedziałem kim jestem. Wszelkie wątpliwości rozwiewało to, że na naszych terenach nie było żadnych przejawów kultury białoruskiej. Starsi ludzie po prostu nie znali i nie śpiewali żadnych pieśni białoruskich, nie znali gwar białoruskich. Dopiero tygodnik „Niwa” i szkoła zaczęły popularyzować kulturę i język białoruski. Niejako utwierdziłem się w swojej świadomości ukraińskiej, gdy czytając opracowania naukowe dowiedziałem się, że nasze Podlasie między Bugiem i Narwią jeszcze w średniowieczu zostało zasiedlone przez osadników przybyłych z Wołynia. Właśnie stamtąd przyniesiono korzenie naszej kultury.
– Wracając do wyborów. Co Pan sądzi o kampanii wyborczej? Odbył Pan ponad 50 spotkań z wyborcami na terenach między Narwią i Bugiem.
– Wraz z J. Ignatiukiem, jako kandydaci reprezentujący ruch ukraiński, naszą kampanię wyborczą prowadziliśmy wyłącznie na terenach zamieszkanych przez ludność ukraińskojęzyczną. Właśnie na tym terenie odbywaliśmy nasze spotkania wyborcze, prowadziliśmy akcję plakatową. Nie aspirowaliśmy do zdobywania poparcia ludności etnicznie białoruskiej, choć zależało nam oczywiście, aby ludność ta poparła innych kandydatów z naszego komitetu. Na spotkaniach ludzi oczywiście najbardziej interesowały problemy życia codziennego, te trudności, które przeżywamy wszyscy. Wypowiadali oni swoje żale i pretensje. Niewiele mogłem im poradzić. Oczywiście wyrażałem własny punkt widzenia, że główną przyczyną polskich trudności są złe rządy, złe prawo, a także nieefektywny przemysł, który produkuje mało, źle i drogo. Natomiast uważam, że mając takie możliwości jakie ma ze swoich zadań wywiązuje się dosyć dobrze. Jednak obecnie podstawą bogactwa narodów może być tylko wysoko rozwinięty przemysł i usługi. Rolnictwo może jedynie wyżywić naród, natomiast nie może mu dać dobrobytu.
Ludzi interesowało wiele innych spraw. Pytano o Ukrainę, naszą kulturę, wiele pytań dotyczyło historii Podlasia. Były nawet po prostu takie pytania: „Kim jesteśmy?”